foto: mazoviamtb.pl
Co po starcie powiedziała Ola:
Sam start był udany. Drugi sektor nie uciekł mi. Ustawiłam się jednak na końcu sektora, więc jechałam w ogonku. Niestety, noga mi dziś nie podawała, nie mogłam porządnie depnąć na pedały. Czułam, że nie mam siły w nogach. Dziewczyny, które chciałam objechać były lepsze ode mnie o 7-8 minut.
Występ nauczył mnie dobrego podejścia do samego startu. Nie myślałam, że 'jakoś to będzie', ale, że 'jadę stanąć na pudle'.
Jeśli chodzi o przygotowania do startu, to nie mam zastrzeżeń. Ubiór dobrałam bardzo dobrze. Do kieszonki wrzuciłam trochę daktyli i fig - starałam się je regularnie jeść. Wydaje mi się, że za mało piłam - muszę przetestować camelbaka.
Nie zajechałam się na starcie, więc liczyłam, że będę mogła spokojnie docisnąć jak już zjedziemy z początkowego asfaltu. Niestety, nie czułam mocy. Pomyślałam sobie jednak - ok, jadę dalej, może potem będzie lepiej. Ale przyszła połówka maratonu i dalej jechało mi się dość marnie. Praktycznie cały czas byłam zmotywowana, nie odpuszczałam, ale nie dawałam rady fizycznie. Chciałam zaatakować na ostatnich 10 kilometrach, jednak i tym razem nie dałam rady.
Niestety mam tak, że jak widzę, iż ktoś przede mną odpuszcza, np. na błocie, i zsiada, to i mnie się udziela. Dziś było tak na dwóch odcinkach błotnych. Z pewnością jest to do poprawy. To, że ktoś zsiada, nie oznacza przecież, że i ja muszę! I koniecznie muszę jechać z większą kadencją - z maratonu miałam średnią 74 rpm.
Generalnie nie wypadłam najgorzej, ale jechało mi się dość topornie. Możliwe, że za dużo sobie obiecywałam - inni przecież też trenowali :) No i ten wyścig miał być w pewnym sensie nagrodą za przepracowaną zimę. Mimo wszystko, nie zniechęciłam się - tłumaczę sobie, że teraz będzie już tylko lepiej. A w zastępstwie pojechaliśmy sobie na lody :)
A jak wyglądał wyścig oczami Marcina:
Cele niezrealizowane, chyba nierealne. Podczas wyścigu ciężko mi się jechało. Niby nogi nie bolały, puls też był wysoki, choć pod koniec już dość szybko spadał. Nie było dużo piachu, którego się obawiałem, ale trudno było mi mocniej przyspieszyć.
Problemem był również sprzęt. Mogłem jechać tylko na środkowej tarczy, ale nie wchodziły największe koronki z tyłu, więc bardziej strome podjazdy 'robiłem z buta'. Nauczka jest taka, że jak napęd jest do wymiany, to nawet jak na treningach sobie jeszcze radzi, to jednak w teren takim nie da rady jechać.
Stałem na końcu sektora, zatem musiałem wyprzedzać. Czasem jadąc za kimś nie zauważałem, że np. 3 osoby się urwały, albo ze 2 osoby przede mną zaczynają odstawać. Zanim się zorientowałem musiałem potem wyprzedzać i mocno gonić tych, co uciekli. W drugiej połowie dystansu grupki były już dużo mniejsze, więc łatwiej było kontrolować czy ktoś ucieka.
Ciekawym momentem było wyprzedzenie teamowego kolegi. Jeździ lepiej ode mnie (tyle że dystans giga, ale na wycieczkach zawsze ma więcej sił), więc przez dłuższy czas jechałem za nim i miałem psychiczną barierę przed wyprzedzeniem go. Jak już to zrobiłem, zaczęło mi się lepiej jechać!
Zyskiwałem również podczas przejazdów przez wszystkie kałuże/strumyki, oznaczone jako niebezpieczne. Ludzie schodzili i przeskakiwali, ja objeżdżałem ich bokiem i zostawiałem z tyłu - od razu 5-6 miejsc do przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz