W niedzielnym maratonie MTB Powerade w Krakowie, oprócz Grzegorza Brody, Oliwii Kamińskiej i Damiana Wojtowicza, udział wzięła Karolina Rozenek. Był to jej podwójny debiut: ze względu na udział w nowej serii wyścigów i ze względu na obecność w swojej wyścigowej maszynie pedałów zatrzaskowych. Zajęła niezłe, 11. miejsce w swojej kategorii (K2) na dystansie mini. Swoje wrażenia Karolina opisuje w poniższym artykule. Zapraszamy do lektury.
Przed maratonem przygotowywałam się psychicznie na coś trudnego – trudniejszego niż na dotychczasowych maratonach. Bo taką słyszałam opinię o maratonach z cyklu Powerade – że są bardziej wymagające, bardziej techniczne i bardziej górskie niż BikeMaratony Grabka. A tymczasem moje wrażenie po przejechaniu maratonu w Krakowie jest takie: był to najbardziej płaski maraton, w jakim brałam udział i jeden z łatwiejszych, na jakim byłam. Oczywiście, nie mogę napisać, że był całkiem łatwy, bo było kilka odcinków gdzie trzeba było wykazać się siłą, wytrzymałością, czy techniką jazdy, a dodatkowo był to mój pierwszy maraton w butach spd, co dodatkowo zwiększyło dla mnie stopień trudności. Ale po prostu nie okazał się tak straszny, jak mi się wydawało, że będzie.
Jak zwykle realizowałam swoją stałą strategię, aby jechać spokojnie, swoim tempem. Na tym maratonie jednak, nie okazało się to do końca dobrym pomysłem, bo później, gdy pojawiły się na horyzoncie krótkie, ale strome podjazdy, to nie miałam szansy nawet spróbować pod nie podjechać - zostałam przyblokowana przez jakieś 40 osób, które podprowadzały tam rowery. Być może był to po prostu szybszy i mniej męczący sposób pokonania tych górek, ale trochę byłam zawiedziona, że nie było mi dane ich przejechać, tylko musiałam zejść z roweru.
Spd-ki trochę mnie „wyhamowywały” na zjazdach. W jednym miejscu wywróciłam się i nie zdążyłam wypiąć, z kolei w innym momencie stwierdziłam, że schodzę z roweru, bo jest na tyle stromo, że boję się jechać w spd, bo właśnie mogę nie zdążyć się wypiąć w krytycznym momencie. Teraz uważam, że mogłam przynajmniej spróbować tamtędy zjechać (na szczęście był tylko jeden taki moment, a może dwa? ale nie więcej), a najwyżej bym się wywróciła. No i co z tego? Najwyżej miałabym kolejnego siniaka. No ale trudno.
Ogólnie jestem zadowolona z mojego wyniku. 11. na 35 w K2 to nieźle jak na mnie. Bardzo szkoda, że to jest najprawdopodobniej mój ostatni maraton w tym sezonie. Jeszcze tylko jeden wyścig XC i finito. Nie mogę się doczekać następnego sezonu!:)
Gratulacje! :)
OdpowiedzUsuńCo do Krakowa... wszyscy 'rozczulali' się nad jego trudnością, z powodu maratonu zeszłorocznego... o nim można poczytać w różnych miejscach, więc opisywać po raz kolejny nie będę. Ogólnie maraton był płaski, szybki, takie fajny wypoczynek w ogólnym kalendarzu Suzuki Powerade. W Międzygórzu i Istebnej będzie dopiero 'kwintesencja' MTB.
Swoją drogą zazdroszczę ostatniego startu... ja jeszcze przed sobą mam trochę startów, m.in. 2 starty w cyklu Suzuki Powerade, ME w październiku i kilka XC... :)
pozdrawiam!
Ty mi zazdrościsz, a ja żałuję - tak to jest, że chciałoby się mieć to, czego się nie ma;) Chętnie bym jeszcze wystartowała w kilku maratonach. Ale okazało się szczęśliwie, że zawody XC, w których miałam brać udział, przenieśli na inny termin i będę mogła startować w Karpaczu:D
OdpowiedzUsuńA w zeszłym roku w Krakowie mój Małż startował - przeklinał, że pojechał mega...