27 lipca 2011

'Czułam się jak stonka po opryskach' - czyli Natalia Dubaj po wyścigu w Gorlicach


   Po niekorzystnym obrocie sytuacji w ubiegły weekend, tym razem Natalia wyzwoliła w sobie wiele sportowej złości, co pozwoliło jej zająć rewelacyjne, drugie miejsce w stawce zawodniczek startujących w gorlickiej edycji maratonów Cyklokarpaty. Nasza zawodniczka opisuje ten wyścig z charakterystyczną dla siebie dozą humoru i zdrowym dystansem. Zapraszamy do lektury.


   5 godzin snu w łóżku i 2 godziny drzemki w aucie nie dały mi poczucia świeżości, kiedy dojechaliśmy do Gorlic. Czułam się prawdopodobnie jak stonka po oprysku, brało mnie na mdłości, trzęsły mi się nogi i ogólnie – nie miałam najmniejszej ochoty wychodzić z auta i brać udział w zawodach. Nie zjadłam śniadania, rozgrzewka trwała zaledwie ok 5 minut, więc cały wyścig zapowiadał się raczej źle. 

   Na pierwszych kilometrach wyścigu, prowadzących po asfaltowych drogach, zostałam oczywiście mocno z tyłu. Ale kiedy zaczęły się małe górki i poczułam przypływ zapału do jazdy, dogoniłam Aśkę i przez chwilę jechałyśmy razem. Próbowałam atakować raz ja, raz ona, ale ostatecznie to ja wysunęłam się do przodu i wreszcie przestałam słyszeć jej charakterystycznie pikający pulsometr. Ufff, teraz trzeba gonić Słowaczkę i Ewelinę. 

   Nawet jakoś się jechało. Trasa bardzo mi się podobała i nawet nie narzekałam na kilkukilometrowe asfaltowe odcinki. Musiałam tylko znaleźć się w pobliżu jakiegoś mocnego zawodnika i starać się jechać na tym asfalcie „ze zmianami”. Nawet się udawało. W terenie, mimo dużego błota, prawie nie było prowadzenia roweru oprócz stromego, śliskiego odcinka drogi wyłożonego drewnianymi palami. W tym miejscu ok. 20m za sobą zobaczyłam Aśkę. No nie! Znowu! 

   Na szczęście pale się skończyły, więc wsiadłam na rower i zaczęłam wyprzedzać ciągle wpychających rowery pod dość stromą i błotnistą górę zawodników. Gdzieś po drodze spotkałam Słowaczkę, ale w roli kibica! Musiała wycofać się z wyścigu, więc teraz została przede mną już „tylko” Ewelina. 

   Miało padać, miało być zimno i okropnie, więc ubrałam się ciepło. Jednak okazało się, że wcale nie jest tak źle, więc ściągnęłam rękawki i czapeczkę. Przestałam się zbytnio pocić, tracić płyny z organizmu. Za to dużo zjadłam.Miałam swoje żele a na bufecie porwałam kilka batonów, więc nie doprowadziłam się do momentu, kiedy zaczyna się powtarzać w myślach „cukier! Chcę cukier! Muszę zjeść coś słodkiego!”

   Na metę Ewelina przyjechała 9 minut przede mną. Jestem z siebie zadowolona. Szkoda tylko, że nie wypracowałam od samego początku bezpiecznej przewagi nad Aśką i tak mnie zestresowała w połowie trasy. 

   No i jeszcze luźne spostrzeżenie: zaskoczyła mnie moja moc na podjazdach. Niby nie były strome, ale widziałam, że inni nie dawali sobie rady w tych miejscach głównie przez błoto. Ja widocznie miałam dobrze dobrane oponki i śmigałam na tych podjazdach jak mała kozica (hehe), natomiast na zjazdach jeżdżę już duuużo bardziej ostrożnie niż kiedyś i to mnie trochę martwi, bo to znak, że się starzeję ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz