21 lipca 2011

"Dostałam taką karę, aby Słowaczka stanęła na podium" - po Cyklokarpatach w Sanoku...


   W kolejnej edycji tytułowego maratonu wzięła udział Natalia Dubaj. Start nie przebiegał jednak idealnie. Dlaczego po wyścigu Natalia jest mocno rozgoryczona? Obszerny komentarz naszej zawodniczki prezentujemy poniżej.
 
   Sanok na szczęście znów jest niedaleko, znów mogłam się wyspać. Na miejscu znów okazało się, że forma SIS nie dojechała, i nie kupię żeli. Na szczęście miałam swojego Maxima, więc jakoś się udało. Wykonałam rozgrzewkę i ustawiłam się w sektorze. Zwykle jeździłam z 1. sektora ale tym razem przydzielane były wg innej reguły, więc przypadł mi prawie ostatni, 4. sektor. 

   Z jednej strony wspaniale, bo uniknęłam hamskich przepychanek na starcie, ale z drugiej strony zaraz po ostrym starcie zrozumiałam wadę 4. sektora. Na wąskiej, błotnistej ścieżce zostałam przyblokowana przez słabo jeżdżących w terenie a śmigających na asfalcie (bo asfaltem trzeba było przejechać pierwsze kilometry maratonu) „nizinnych” zawodników. Nie dość, że stratę miałam już po kilku minutach jazdy asfaltem, bo jazda asflatem idzie mi słabo, to jeszcze doszły do tego ciągłe wywrotki zawodników w terenie, które zmuszały mnie do schodzenia z roweru, omijania, kombinowania. 

   Na tym etapie byłam za mało „agresywna” ale przepychania i wymuszenia pierszeństwa raczej nie leżą w mojej naturze. Trasa bardzo fajna, ale też trudna. Szlaki zrywkowe, zupełnie niedawno wykorzystywane przez leśne ciągniki, teraz służyły dla nas. Wszystko fajnie, ale dzień wcześniej padało i błoto skutecznie zapychało opony i blokowało koła. Morale mi się podniosło, kiedy bez większego ciśnienia dogoniłam Słowaczkę (mocno pojechała w Kluszkowcach) mozolnie wpychającą rower pod jakiś podjazd. 

   Później doszłam Aśkę i przez chwilę jechałam za nią. Chętnie bym ją wyprzedziła, ale „nie dała się” łatwo, a wąska ścieżka nie pomagała mi w tym. Na zjazdach czułam nad nią przewagę, ale zdecydowanie zabrakło mi siły po podjazdach, kiedy musiałam chwilkę odpuścić mocniejszą jazdę i zregenerować się. Ona tą siłę miała i szybko w takich momentach mi odskakiwała. W końcu odpuściłam gonitwę, odjechała mi, a z oczu już zupełnie ją straciłam kiedy zatrzymałam się na bufecie w obawie, że mój izotonik skończy się przed metą (nie miałam licznika, nie mogłam kontrolować dystansu). 

   Ucieczka Aśki znów mnie zdeprymowała więc swoim tempem uważnie jechałam już do mety po dość trudnym, interwałowym odcinku po grani nadsanockich gór. Góra-dół-góra-dół-góra-duuuuuuuł aż do poziomu Sanu, więc chyba meta niedaleko, w czym utwierdza mnie dziewczyna na ostatnim bufecie „już tylko 5km asfaltem i koniec” -mówi. Więc zbieram się w sobie, by mocniej depnąć i ładnie finiszować, kiedy nagle słyszę spod siebie głośne „TRRRRRRRACH!”.

   Na jakiejś dziurze siodełko nie wytrzymało obciążenia mojej wspaniałej, aczkolwiek lekko przerośniętej pupy i ślizgnęło się na karbonowej sztycy stając niemal pionowo. Imbusa nie miałam ani ja, ani obsługa bufetu, ani jeździec na quadzie, ani spotkany zawodnik, więc starałam się jechać dalej. Przez chwilę nawet się cieszę, bo jazda na stojąco jest dość szybka, ale wiem, że nie wytrzymam siłowo tych kilku kilometrów. 

   Nagle spada na mnie jak błogosławieństwo kolega z teamu, który skończył już wyścig i ruszył rowerem na spacer pod prąd trasy. Niestety nie ma imbusa, a jego sztyca nie mieści się w mojej ramie, więc zaoferował mi cały rower. Nie zgodziłabym się, gdybym nie wiedziała o takich przypadkach wcześniej, że czołowi zawodnicy dostawali rowery na trasie i kończyli wyścig na wysokich miejscach. Więc skoro oni mogli, to czemu ja mam nie skorzystać? Skorzystałam. 

    Wjechałam na metę jako 4 kobieta, a 3. w kategorii wiekowej. Ale szybko podszedł sędzia z info, że za zmianę roweru będzie DNF. W międzyczasie słyszę ostre i niecenzuralne krzyki jakiegoś Słowaka, broniącego racje swojej koleżanki z teamu, która okazuje się, że wjechała za mną na metę i ma do mnie pretensje o podmianę sprzętu. Ja odpuściłam dyskusję, nie lubię się kłócić z sędziami, ale kolega z teamu poszedł „walczyć” o moje. Ostatecznie dostałam karę czasową. Sama nie wiem jak dużą, nie wiem jaką stratę miała do mnie Słowaczka. Nie zatrzymałam swojego stopera, nie znam swojego czasu. Dostałam taką karę, aby słowaczka stanęła na podium.

   Jest mi przykro. Rzadko się wypowiadam na forach, ale się nie opanowałam i napisałam co następuje:

"Szanowni państwo sędziowie.
Wiem, że są na świecie ważniejsze problemy niż nasze, że dzieci w Afryce głodują a my się tu wykłócamy o miejsca, ale po to są zawody, po to się płaci wpisowe, po to jest regulamin i po to są sędziowie, że jak ja chcę spędzić niedzielę na sportowej rywalizacji, to żeby tak faktycznie było. Ok. 5 km przed metą, zaraz na początku asfaltu mój rower odmówił mi posłuszeństwa. Z reguły nie wożę ze sobą szpeju do naprawy, więc byłam raczej w kropce. Ale znalazła się bratnia dusza, która zaoferowała swój rower. Miałam pewne obiekcje, ale STWIERDZIŁAM, ŻE SKORO INNI MOGĄ KORZYSTAĆ Z TAKIEJ POMOCY I NIE JEST TO W ŻADEN SPOSÓB KARANE NA MECIE to i ja skorzystam. Niestety, na mecie podbiega do mnie sędzia z informacją, że będzie DNF za zamianę roweru. Zaraz potem pojawił się słowacki zawodnik i z mocno przesadzoną agresją wykrzykiwał swoje poparcie dla decyzji sędziego. Potem podczas negocjacji z sędzią DNF zamieniło się na karę czasową. Rozumiem, że podmiana sprzętu może budzić kontrowersje, ale mój przypadek nie był pierwszym w historii Cyklokarpat. Nie rozumiem, dlaczego za każdym razem taka sytuacja jest rozstrzygana inaczej i nie ma jednoznacznego zapisu w regulaminie w tej sprawie. Osobiście odniosłam wrażenie, że to, jak taka sytuacja została potraktowana zależy od "prestiżu" zawodnika.
Bardzo nieładnie."


Ale ktoś na forum źle mnie zrozumiał, dopisałam potem jeszcze:

"Szanowny kolego, przecież napisałam, że rozumiem że podmiana sprzętu może być nie fair, ale jeśli tak, to niech będzie taką za każdym razem, w przypadku każdego zawodnika, który tego dokona. O to mi tylko chodzi, żeby nie było "równych i równiejszych". Podmieniłam rower tylko dlatego, że wiedziałam o takich przypadkach wcześniej, że w żaden sposób nie były karane, czyli stwierdziłam, że przepis jest raczej martwy. A tu zonk."

   Więc przez całe to zamieszanie i rozgoryczenie nawet nie zastanawiałam się jak mi poszło. Chyba słabo, skoro Aśka przyjechała przede mną, podczas gdy w Pruchniku wydawało się, że już ją mam „w kieszeni”. Generalnie, sytuacji mogłam uniknąć, wioząc ze sobą zestaw kluczy. Klucze, pomka, łatki, łyżki, dętka, smar, hak, żele energetyczne, komórka, klucze do samochodu i co jeszcze?

2 komentarze:

  1. na pytnie "co jeszcze?"
    ja biorę jeszcze kilka opasek (trytytki), srebrną taśmę McGyver'a, klocki hamulcowe, spinkę do łańcucha oraz nabój CO2. Zasada "lepiej nosić niż się prosić" oraz "umiesz liczyć, licz na siebie" sprawdza się w życiu codziennym, a jak widać w sporcie również ;)
    Osobiście uważam, że wszelkie niejasności w regulaminie powinny być rozstrzygane na korzyść zawodnika, w końcu to na orgu spoczywa odpowiedzialność za storzenie jasnego regulaminu i traktowaniu wszystkich uczestników jednakowo. Jak widać nie zawsze i nie wszędzie tak jest.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z ciekawości przeczytałem regulamin dostępny na stronie internetowej cyklokatpaty.pl
    Nie ma w nim ani słowa o pomocy z zewnątrz. Równie dobrze mogłas jechać z wozem technicznym i zmieniac rower przed każdą górką. Jedyne co - należy jechać z prawidłowo przymocowanym numerem startowym. Jesli przymocowałaś swój numer do roweru który dostałaś od kolegi - to nie rozumiem kompletnie decyzji sędziego.

    OdpowiedzUsuń