31 maja 2011

Mazovia po raz trzeci!

   W niedzielę 29 maja odbyła się kolejna seria z cyklu maratonów Mazovia MTB. Dwójka naszych zawodników wzięła udział w olsztyńskiej edycji: Wojciech Ruziewicz i Sławomir Lasota. Wojciech, z powodu defektu sprzętu, nie zdołał ukończyć maratonu na dystansie mega, natomiast Sławomir już po raz trzeci udowodnił, że w swojej kategorii (M5, dystans giga) nie ma sobie równych. Przewaga nad następnym kolarzem wyniosła aż 19 minut! Czy udało się zrealizować taktykę i czy obyło się bez przygód, przeczytacie poniżej.
 
   Do wyścigu przystąpiłem w bojowym nastroju. Jeden z najgroźniejszych przeciwników obiecał dwa tygodnie temu, że teraz pora na jego zwycięstwa. W związku z tym poprosiłem organizatora o przeniesienie mnie do II sektora startowego, by lepiej pilnować rywala (przysługuje mi sektor I). 

   Tym razem pogoda zaskoczyła, ale mile. Było słonecznie, umiarkowanie ciepło, samopoczucie w związku z tym też niezłe. Wystartowałem w czubie i ostro poszliśmy do przodu. Po kilku kilometrach z zaskoczeniem stwierdziłem, że tym razem prawie cały sektor został z tyłu, a jadę w grupie, która porusza się zbyt wolno. Wspólnie z kolegą z kategorii M4 postanowiliśmy zaatakować i niebawem zaczęliśmy doganiać pierwszych zawodników z sektora I. Mniej więcej na 20 km utworzył się silny zespół, w którym jechałem aż do rozjazdu Mega/Giga (ok. 60 km). W grupie zauważyłem Sławka B., który jest niekwestionowanym liderem dystansu Mega w mojej kategorii i kilku innych silnych zawodników z młodszych kategorii. Uznałem zatem, że to dobre miejsce w stawce (tym bardziej, że nadrobiłem już nad nimi 1,5 min., bo taka była przerwa czasowa między sektorami). Jechaliśmy bardzo dynamicznie i mocno nadrabialiśmy nad wyprzedzonymi. 

   Nareszcie czułem „flow”, stan tak pożądany w trakcie wyścigu, gdy nie myślisz o fizycznym stanie ciała, bo pracuje jak zegarek, natomiast zmysły wyostrzają się i czerpiesz pełną radość z jazdy, masz nawet czas na podziwianie otoczenia. Zjazd na Giga następował praktycznie tuż przed metą. Zawsze trochę kusi, by zjechać, ale już dawno przestałem się nad tym zastanawiać. Niestety zaraz za rozjazdem zostałem sam. Wszystkich w mojej grupie skusiła bliskość stadionu. 

   Druga pętla zaczęła się przepięknym odcinkiem technicznym z gwałtownymi podjazdami i zjazdami po korzeniach tuż przy jeziorze. Nie było nikogo przede mną ani za mną w zasięgu wzroku, spadła zatem motywacja do dynamicznej jazdy. Zmęczenie też dało znać o sobie, choć nie miałem większego kryzysu. Jechałem spokojnie do mety, doganiając pojedynczych zawodników (wielu dublowanych z Mega, bo różnica dystansów nie była wielka). Gdy zobaczyłem tablicę „4 km do mety” wiedziałem już, że wygrałem. 

   To moje trzecie zwycięstwo w tym sezonie (w Mazovii), jestem przygotowany do jazdy jak nigdy wcześniej. Przeciwnik, który odgrażał się, że tym razem wygra, zjechał na Mega, ale analizowałem międzyczasy i na 50. kilometrze miałem już nad nim siedem minut przewagi. Mimo że nie zwyciężyłem w bezpośredniej walce i tak czuję się wygrany. Drugi z najgroźniejszych rywali tym razem nie wystartował, ale to jego zmartwienie. Na razie realizuję cele przedsezonowe perfekcyjnie i mam nadzieję na dalszy rozwój  :)

4 komentarze:

  1. Jestem pod wrażeniem Twoch wyczynów Sławku, gratuluję i życzę równie udanej reszty sezonu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Również szacun kolego :)
    Ruziek nr.38

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję wygranej. Patrząc na międzyczasy i Twój strój (w grupce było dwóch Welmarowców) to sporą część dystansu jechaliśmy chyba razem i od grupki odjechałem dopiero na końcowej sekcji.

    Poza tym chyba jakieś 2 tygodnie temu w Lesznie się prawie spotkaliśmy gdy jechałeś z Markiem, a my z Piotrem K. na szosówkach skręcaliśmy przy pałacu?

    OdpowiedzUsuń