16 maja 2011

'A ja mu na to, że też trenuję...' Sławomir Lasota po wyścigu w Legionowie


   W niedzielę odbyła się kolejna edycja Mazovia MTB Maratonu. Tym razem blisko 1200 zawodników stanęło na linii startu mimo, delikatnie mówiąc, nie najlepszej pogody. Wśród nich byli zawodnicy Oxygen Cycling - Wojciech Ruziewicz i Sławomir Lasota. Pierwszy z nich po raz kolejny zanotował poprawę swojego najlepszego wyniku w karierze - w kat. open na dystansie mega był 98., a w swojej kategorii (M3) uplasował się na 36. pozycji. Natomiast Sławomir Lasota pewnie wygrał swoją kategorię (dystans giga, kat. M5), mimo nie najlepszego samopoczucia związanego ze złą pogodą. Jak widzi swój występ triumfator? Przeczytajcie sami.

   Aura na początku sezonu mnie nie rozpieszcza. Czwarty maraton Mazovii i znów załamanie pogody. Zapowiadany całodzienny deszcz, poważne oziębienie i dołujące ciśnienie nie nastrajają optymistycznie. Już przed startem zaczęło mżyć, ale zdecydowałem się na opony z nieagresywnym bieżnikiem – opinie były takie, że cokolwiek spadnie i tak zostanie wchłonięte przez piaszczyste podłoże. Na szczęście nie było tak przeraźliwie zimno jak w Sierpcu, więc ubrałem się lekko. 

   Trasa maratonu w dużej mierze pokrywała się z ubiegłotygodniową (Nowy Dwór/PolandBike). W trakcie jazdy rozpoznawałem charakterystyczne podjazdy i single-tracki. Było jednak znacznie więcej przewyższeń i technicznych ścieżek. Ze startu ruszyłem bardzo ostro i przez pierwsze kilometry trzymałem się w czubie II sektora. Było to niezwykle ważne, gdyż niebawem zaczęły się wąskie gardła i usadowienie się w odpowiednim miejscu nie powodowało strat do najlepszych. Mój główny konkurent – Andrzej – od początku trzymał się blisko mnie (lub ja jego), praktycznie od 8 do 58 kilometra trasy jechaliśmy razem. Po drodze zmieniała się konfiguracja grupek, w których jechaliśmy, ale my dwaj byliśmy praktycznie nierozłączni. 

   Przez dłuższy czas towarzyszył mi szef naszego teamu – Marek, który chyba zaczyna odzyskiwać formę. Na rozjazd Mega/Giga praktycznie wjechaliśmy razem. Za rozjazdem ukształtowała się niewielka grupka (5 osób), w której jechałem praktycznie do końca. Momentami zaczęło ulewnie padać, musiałem zdjąć okulary i okazało się, że nie potrafię jeździć bez nich – poczułem się jakbym siedział nie na rowerze, ale na żabie czy świni – jakbym obniżył wysokość siedziska o kilkadziesiąt centymetrów. Trochę mnie to zdołowało, bo i odczuwalna prędkość jazdy znacznie spadła. Ścieżki zaczęły się rozmywać, zrobiło się ślisko. Zacząłem żałować, że nie założyłem agresywniejszych opon. 

   Na 58 kilometrze, jadąc tuż za Andrzejem, zauważyłem, że zaczął nieco odstawać, przeskoczyłem zatem do poprzedzającej grupki i okazało się, że był to atak na pierwsze miejsce. Andrzej nie wytrzymał tempa i powoli zaczął tracić. Do mety było już blisko (organizatorzy tuż przed startem skrócili dystans z 82 na 73 km) i pozostało mi trzymać się w czteroosobowej grupce. 

   Wygrałem kategorię, w open giga byłem 28 na 93, znów uzyskałem prawo startu z I sektora – mogę być zatem zadowolony z kolejnego startu. Zadowolony jestem z wyniku, natomiast nie z samej jazdy, nie czułem takiej mocy, jak w poprzednich startach – powinienem był zaatakować znacznie wcześniej. Zdołowała mnie pogoda – wspominałem już kiedyś, że przy tak niskim ciśnieniu atmosferycznym nie mogę zmusić się do aktywnej jazdy, jadę raczej zachowawczo. Mam nadzieję, że w następnych wyścigach pogoda w końcu mnie usatysfakcjonuje – tym bardziej, że mój przeciwnik obiecał, że w Olsztynie będzie już we właściwej formie i wygra (a ja mu na to, że też trenuję…).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz