6 stycznia 2013

Do formy jeszcze daleka droga... - podsumowanie grudnia Karoliny Kukuły.


   Zima za oknem jest w tym roku wyjątkowo łagodna i łaskawa, choć śnieg niejednemu zawodnikowi spłatał już figla. Jednak niezależnie od warunków pogodowych i tak trenujemy! Okres przygotowań rozpoczęliśmy wkrótce po ogłoszeniu wyników konkursu. Dziś pragniemy zaprezentować pierwsze spostrzeżenia z treningów autorstwa Karoliny Kukuły.

    W grudniu plan wykonałam w 100%. Treningi zaczęłam otrzymywać 15.12 i od tego momentu na rowerze spędziłam 1200 minut, czyli 20h. Wcześniej, czyli od początku grudnia do 15.12 byłam dwukrotnie na rowerze (4h), również dwa razy odwiedziłam basen (90’) i siłownię (2h) oraz cztery razy biegałam (5h). Łączny czas sesji treningowych w grudniu to 32h 30’.

   Jazda o tej porze roku to dla mnie całkowita nowość. Do tej pory wczesną jesienią odwieszałam rower na hak i ściągałam go w marcu. Jednak nie zapadałam w zimowy sen, zazwyczaj biegałam, czasami wykonywałam jakieś ćwiczenia w domu. Inaczej było zeszłej zimy. Na początku listopada złamałam palec u nogi, więc przez listopad i grudzień zamieniłam się w człowieka kanapowca ;) Jednak leżakowanie na kanapie to nie mój żywioł, także z początkiem nowego roku wróciłam do biegania, a w marcu wyciągnęłam rower. Ale wracając do tematu, czyli podsumowania miesiąca… Pierwszy raz jeździłam po śniegu i lodzie, a gdy zaczęło mi to sprawiać niezłą frajdę, śnieg i lód w mig stopniał. Pocieszam się faktem, że pewnie jeszcze powróci ;)

   Nowa jest również dla mnie organizacja treningu. O ile do tej pory starałam się pamiętać o rozjeździe (choć teraz widzę, że i tak był on za krótki), to nigdy nie poświęcałam czasu na rozgrzewkę. Po prostu wsiadałam na rower i jechałam. Teraz rozgrzewka i rozjazd są obowiązkowe i bez problemu „weszły mi w krew”. Również sprawa rozciągania po treningu do tej pory była nieco pomijana. Zdarzało mi się rozciągać, ale nie było to zbyt częste i regularne. Teraz jeszcze zdarza mi się to pominąć, ale jest to bardzo sporadyczne. 

   Rewolucja zaszła również w kwestii odżywiania. Teraz widzę, jak ogromny błąd popełniałam do tej pory. Pierwsza część tego błędu polegała na tym, że jadłam dopiero ok. 40-60 minut po treningu, po umyciu się i przebraniu dopiero zaglądałam do kuchni. Prawdę mówiąc dopiero wtedy zaczynałam odczuwać głód. Druga część błędu to to, co jadłam. Na pewno nie spełniało to wytycznych co do ilości węglowodanów itd… ;) Zazwyczaj jadłam to, na co miałam ochotę. Latem zazwyczaj była to jakaś sałatka z sezonowych warzyw z białym serem, owoce lub …lody ;) Rzadko kiedy jadłam coś bogatego w węglowodany. Brak fachowej wiedzy skutkował tym, że myślałam, że po treningu węglowodany nie są mi potrzebne, a mój organizm bardziej potrzebuje białka…. Teraz wiem, że to głupota. Na szczęście człowiek uczy się cały czas. Naprawiłam błąd i teraz jem zaraz po powrocie do domu z treningu.

   Podobają mi się ćwiczenia wykonywane w czasie jazdy, potrafią dać popalić moim nogom ;) Stanowią fajne urozmaicenie treningów.

   Jeśli chodzi o moje samopoczucie i chęć do treningów to oceniam je bardzo dobrze. Już od dawna zaobserwowałam, że samopoczucie po treningu jest zawsze lepsze od tego przed. Czasem potrzebuję chwili, żeby przemóc się do wyjścia na rower, gdy za oknem wieje a temperatura dobija do 0 stopni. Jednak po kilku minutach jazdy wszystko jest ok i cieszę się, że pokonałam własne opory. Motywacja cały czas jest wysoka. Wiem, że to co robię zaprocentuje w przyszłości. Swoją drogą już nie mogę doczekać się wiosny i pierwszych wyścigów, które pozwolą mi ocenić moją formę. Wiem, że do tej formy jeszcze daleka droga, ale dzień po dniu przybliżam się do niej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz