Karolina była w ubiegłym sezonie jedną z zawodniczek, które prezentowały najmniejsze doświadczenie startowe. Jeśli chodzi o doświadczenie treningowe było jeszcze gorzej - zaczynaliśmy więc praktycznie od zera. Natomiast ogromną zaletą był jej charakter. Błyskotliwe komentarze okraszone ciepłym poczuciem humoru sprawiły, że stała się jedną z ulubionych podopiecznych. Wydaje mi się, że w przeciągu roku, Karolina stała się inną, bardziej dojrzałą zawodniczką niż ta, która zaczynała z nami współpracę zimą 2010 roku. Przełamywała swoje słabości wielokrotnie i rozwinęła się kolarsko w wielu aspektach. Zapraszamy do lektury podsumowania sezonu autorstwa naszej ubiegłorocznej laureatki.
Moje trenowanie z Oxygen Cycling zaczęło się 7 grudnia 2010r. od jazdy na rowerze stacjonarnym. Bardzo dobrze pamiętam te treningi „stacjonarne”, bo okropnie ich nie lubię, a po pewnym czasie, to nawet na rower stacjonarny patrzeć nie mogłam, a co dopiero na nim jeździć ;) (do tej pory mam pewną awersję, którą staram się przezwyciężać, choć jest to trudne i zazwyczaj unikam stacjonarki jak ognia ;)) Ten pierwszy trening przyniósł pewnego rodzaju zaskoczenie: nigdy nie sądziłam, że będę w stanie wytrzymać na stacjonarce ponad godzinę! Można się tak zanudzić na śmierć ;) Ale wtedy się zawzięłam i dałam radę :) Niestety, z tym moim „zawzięciem” później różnie bywało…
Były takie tygodnie treningowe, podczas których wykonywałam 100% (lub prawie 100%) planu, ale były też takie, podczas których wyszłam na rower np. 2 razy. Czasami miałam takie chwile, że z zacięciem i dużym zaangażowaniem trenowałam, mając na horyzoncie myślowym wizję osobistych sukcesów podczas wyścigów. Czasami jednak zwyczajnie mi się nie chciało i nie miałam zbyt dużej motywacji do tego, żeby wykrzesać z siebie choć trochę energii do treningu. Dla mnie jazda na rowerze i starty w maratonach były głównie ciekawą i przyjemną formą spędzania czasu wolnego, relaksu, odstresowania po pracy itp. Po pewnym czasie zaistniało niebezpieczeństwo traktowania treningów jako obowiązku, a nie jako przyjemności. Z pewnością byłam ciężkim obiektem do trenowania ;) Ale pomimo chwilowych niechęci, wciąż starałam się samą siebie motywować do wysiłku. Z pomocą trenera osiągnęłam – moim zdaniem – bardzo wiele.
W roku 2010, gdy jeszcze nie zostałam objęta opieką trenerską (że tak to ładnie ujmę;)), odbyłam zaledwie 22 wycieczki rowerowe (w tym 4 maratony), przejechałam 577km. W roku 2011, dzięki planom treningowym i różnego rodzaju wskazówkom oraz próbom motywowania mnie, udało mi się wsiąść na rower 92 razy (w tym 13 to różne wyścigi) i pokonać 2346km (!).
Po raz pierwszy jechałam rowerem zimą, kiedy jeszcze śnieg leżał na powierzchni ziemi (fajnie było! polecam:));
po raz pierwszy w temperaturze ujemnej (ach, jak rześko było!:));
po raz pierwszy brałam udział w wyścigach XC (pamiętam ten stres przed pierwszym wyścigiem);
po raz pierwszy pojechałam sama na maraton, bo tak mi zależało na udziale (jeszcze rok temu by mi się nie chciało samej jechać);
po raz pierwszy jechałam na rowerze z pedałami zatrzaskowymi i butami spd (i pamiętam swój własny śmiech przy pierwszych upadkach;));
po raz pierwszy udało mi się pokonać jakiś maraton bez prowadzenia roweru (nie schodziłam ani przy stromych podjazdach, ani przy technicznych zjazdach, ani na błocie);
po raz pierwszy odbyłam wycieczkę rowerową ponad-70-kilometrową (ufff… było ciężko, ale muszę to częściej powtarzać:));
po raz pierwszy pokonałam trasę o 1000m przewyższenia (uwielbiam Uphill Race na Śnieżkę!:));
po raz pierwszy pisałam dzienniczki treningowe (bardzo przydatne!);
po raz pierwszy nie wychodziłam na rower na mniejszy dystans niż 20km (przez cały rok) (teraz zeszłosezonowe wypady 10-15-kilometrowe wydają mi się zabawne;));
po raz pierwszy wykonywałam różne ćwiczenia podczas jazdy rowerem (czasami były fajnie urozmaicające, a czasami były irytujące;));
po raz pierwszy trenowałam z pulsometrem (i klęłam w myślach na to, że mi tak szybko puls spada jak tylko np. zaczynam jechać z górki, a później ciężko jest wejść w tlen;));
po raz pierwszy udało mi się wytrzymać na rowerze stacjonarnym nawet godzinę;) (jak ja to zrobiłam?;));
po raz pierwszy uprawiałam marszobiegi (ja i bieganie? Ulala:));
Sporo tych „pierwszych razów”:) Z pewnością przyczyniły się one do tego, że jestem teraz o wiele bardziej świadomym użytkownikiem roweru:) Tak samo wpłynęły na to wskazówki trenera, pisanie dzienniczków, planów przedstartowych i relacji z wyścigu. Wszystkim tym zajęciom towarzyszyła zwiększona refleksja na temat trenowania kolarstwa. Szczególnie wzbogacające były starty w wyścigach. Było ich w sumie 13, ale najprzyjemniej wspominam Uphill Race Śnieżka i BikeMaraton w Karpaczu.
Ten pierwszy dlatego, że niesamowitą satysfakcję przyniosło mi pokonanie tych 1000m przewyższenia. Byłam zaskoczona tym, że tak dobrze mi poszło. Z założenia miałam tylko nie przyjechać ostatnia w swojej kategorii, a przyjechałam dziewiąta :) Maraton w Karpaczu natomiast był dla mnie ostatecznym sprawdzianem postępów. W zeszłym sezonie był dla mnie najtrudniejszy i najbardziej kryzysogenny – w tym roku chciałam się z tym zmierzyć. I ponownie przyjemnie zaskoczyłam samą siebie :) Nie dość, że ani razu nie zsiadłam z roweru oraz pokonałam wszystkie najtrudniejsze dla mnie odcinki, z którymi poprzednio sobie nie poradziłam, to jeszcze uzyskałam dobry czas i świetne czwarte miejsce :) Nie osiągnęłabym tego, gdyby nie udział w projekcie! :)
Bardzo żałuję, że przygoda z trenowaniem pod okiem trenera się skończyła. Żałuję też, że choć mam już większą wiedzę na temat trenowania kolarstwa, to nie będę mogła tego wykorzystać w takim wymiarze jak bym chciała (z racji rozpoczęcia drugiej pracy i dwóch podyplomówek). Niemniej jednak nie zamierzam rezygnować z udziału w wyścigach i w najbliższym sezonie chciałabym uzyskać przynajmniej podobne rezultaty jak w tym minionym. I choć prawdopodobnie nie będę mogła sobie pozwolić na trenowanie 5 razy w tygodniu, to doświadczenia poprzedniego sezonu z pewnością pozwolą mi na lepsze wykorzystanie czasu, który będę mogła poświęcić na treningi, a wypracowana pod okiem trenera kondycja, wytrzymałość i umiejętności techniczne sprawią, że odniosę kolejne osobiste sukcesy w jeździe MTB :)
Pamiętam jaką trudność sprawiło mi na początku zeszłego sezonu postawienie sobie celów. W zasadzie można powiedzieć, że tego nie zrobiłam, bo były tak mgliste i słabo określone. Teraz już wiem, co potrafię; z czym dam sobie radę, a z czym nie; jakich efektów mogę się spodziewać po treningach i jakich rezultatów w wyścigach. Wiem, że chcę nadal pracować nad wytrzymałością i techniką jazdy. Zależy mi na tym, żeby wystartować przynajmniej w 7 maratonach tak, aby zaklasyfikować się do generalki. Moim celem jest pozostanie w pierwszej dziesiątce klasyfikacji generalnej (oczywiście w swojej kategorii). Mam nadzieję, że realny będzie powtórny start na Uphill Race Śnieżka i poprawienie wyniku z minionego już sezonu. Chciałabym też spróbować swoich sił na dystansie mega.
Oczywiście każdy z tych celów wymaga większego uściślenia i przełożenia na konkretny plan treningów i startów 2012. Teraz, po roku treningów z Oxygen Cycling, wiem, jak to zrobić:) Dziękuję trenerowi za wysiłek, jaki włożył w moje przygotowanie do każdego wyścigu i za cierpliwość, która z pewnością była potrzebna przy trenowaniu takiej osoby jak ja:) Będę bardzo miło wspominać naszą współpracę, a każdy kolejny sukces będę zawdzięczać w dużej mierze właśnie temu wsparciu, jakie otrzymałam w sezonie 2011 :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz